28 kwietnia 2012

O drugim tomie "Poletka..." (WYWIAD)

Podczas Dni Wasilkowa odbędzie się promocja drugiego tomu powieści "Poletko wszystkich świętych" Antoniego Hukałowicza. Pisarz opowiada o swej książce i przedstawionym w niej życiu wasilkowian.

Gazeta Wasilkowska: - Dwa lata po debiucie prozatorskim ukazał się drugi tom Pana powieści „Poletko wszystkich świętych”. Proszę nam trochę opowiedzieć o nim. Jak potoczą się losy rodziny Holańskich?

Antoni Hukałowicz: - Drugi tom jest dalszą kontynuacją powieści. Już na pierwszych stronach książki jest zachowana ciągłość zdarzeń z końcówki tomu pierwszego. Synowie Weroniki „nabroili” w wieczór sylwestrowy i wynikną z tego dalsze konsekwencje. Kto nie wziął do ręki tomu pierwszego, nie będzie orientował się, o co tutaj tak naprawdę chodzi. Dlatego przybierając się do czytania tomu drugiego, należy zapoznać się z tomem pierwszym.

Tom drugi to także fakty i zdarzenia, które miały miejsce w przeszłości. Swego czasu głośna była sprawa syna Linowskiego. Została ona szerzej rozwinięta. Praktycznie na tym epizodzie bezpowrotnie milkną echa powojennej rzeczywistości. Uwalniam się definitywnie od tych trudnych czasów. Tom drugi to schyłek rządów Bieruta i śmierć Stalina. Ukazana została w nim atmosfera panująca w owym okresie w miasteczku. To także budowa słynnej Kalwarii Świetowodzkiej i jej zburzenie. Przybliżone zostaną poczynania proboszcza nie tylko w tej dziedzinie. Czytelnik będzie śledził jego perypetie i sukcesy. Poprzez wydarzenia i dzieje rodu Holańskich (i nie tylko) dojdziemy do czasów upadku stalinizmu w Polsce i objęcia rządów przez bardziej liberalną formację Władysława Gomułki.
Nie zapominajmy, że czas nie stoi w miejscu i dzieci Holańskich dorastają. Między młodymi zawiązują się przyjaźnie. Następują przemiany nie tylko w ludziach; do drzwi pukają też nowinki techniczne: rowery, motocykle, samochody osobowe, pralki wirowe, nowocześniejsze radia itp. W powieści wszystko musi postępować równolegle: mijający czas, zdarzenia, ludzie, postęp cywilizacyjny i mentalność człowieka. Wielu ludzi przejdzie na pozycje nowej władzy i zaakceptuje rzeczywistość. Inni będą trwać w wierze, że może coś się zmieni. Na tej ścieżce upływającego czasu potykamy się o pogrzeby bliskich, wesela młodych ludzi, rodzą się dzieci.
Dalsze losy rodziny Holańskich są nieodłączną częścią zmian i przemian w miasteczku. Rodzina Holańskich jest kręgosłupem powieści. Panoramę dziejów Wasilkowa wypełniają także sąsiedzi, znajomi i bardzo wyraziści inni mieszkańcy miasteczka. Dlatego niektóre nazwiska pozostawiłem bez zmian jako wyraz mojego szczególnego szacunku dla tych rodów.

Wiem, że mieszkańcy Wasilkowa próbowali odgadnąć, kto jest kim w powieści. Czy będą mieli nowe powody do „śledztwa”?

W drugim tomie pojawia się wiele nowych postaci. Ale nie tak wiele, aby czytelnik się pogubił. Znakomita większość będzie miała zmienione nazwiska. Sądzę, że pewnych bohaterów czytelnicy rozszyfrują, ale z wieloma będą mieli bardzo poważne problemy. No chyba, że ich dziadkowie pamiętają pewne zdarzenia i podpowiedzą, o kogo tutaj może chodzić. Ale „śledztwo” będzie pewnie trwało dłuższy czas. Chociaż wasilkowianie są bystrym narodem i mogą je przyspieszyć. Ale ja im tego zadania ułatwiać nie będę.

Okres, w którym rozgrywa się II tom, to czas, kiedy wzmogła się działalność ks. Rabczyńskiego. Czy wasilkowski proboszcz jest ważnym bohaterem środkowej części trylogii?

Bardzo wiele uwagi poświeciłem księdzu Wacławowi Rabczyńskiemu, wszak znałem go osobiście. Bywał w naszym domu. Nie zapominajmy, że są to lata niepokojów, gdy powstawała Kalwaria i upiększana była Święta Woda.
Rabczyński swoją osobowością i działalnością na rzecz parafii promieniował na całe miasteczko. Swoim zachowaniem, umiejętnym postępowaniem z parafianami w przeróżnych sytuacjach zasłużył na miano „ojca”. Wielu ludzi go tak nazywało. Jego postać wchodzi szerokim frontem od pierwszych stron drugiego tomu powieści. A przecież „Poletko...” nie jest opowieścią o „niepokornym” proboszczu, ale panoramą dziejów Wasilkowa, rodów wasilkowskich, sumą ciekawych zdarzeń. Ale trzeba przyznać, że jego postać wyjątkowo wiele miejsca zajmuje w tomie II w przeróżnych sytuacjach. Ukazana jest także atmosfera i życie na plebanii. W cieniu proboszcza pojawi się druga wielka indywidualność - ks. Henryk Szlegier. Będzie on towarzyszył proboszczowi w posłudze kapłańskiej.
Nie wyobrażam sobie „Poletka...” bez proboszcza Rabczyńskiego. Wasilków miał to szczęście, że tak silna, wielka osobowość zawitała swego czasu do naszej parafii. Osobowość, która wyprzedziła ówczesne czasy. Z czasem wasilkowianie docenili swojego proboszcza i wspomagali go we wszystkim. W mojej pamięci zachowali się jako wspaniali sąsiedzi, znajomi i ludzie znani z widzenia. Ich postaci nie sposób wymazać z pamięci. W pojedynkę niewiele zdziałałby proboszcz Rabczyński.
Wydaje mi się, że rozdziały z księdzem Rabczyńskim nie przytłaczają, gdyż proboszcz ukazany jest wśród ludzi i w wydarzeniach, które swego czasu miały miejsce. To nie jest brązowienie jego postaci. Czyny, skromność i ciepły, nieomal ojcowski stosunek proboszcza do parafian, sprawiły, że nie było potrzeby jakiegokolwiek retuszowania rzeczywistości. Wystarczyło przedstawić jego osobę w przeróżnych sytuacjach takim, jakim był naprawdę.

Jednym z najciekawszych elementów I tomu były opisy codziennego życia mieszkańców Wasilkowa – ich zwyczaje, wzajemne sympatie, animozje, język. Wydaje się, że w II tomie jest jeszcze więcej takiej zwykłej codzienności...

Życie toczy się do przodu i niesie wiele niespodzianek. Zarówno dobrych, jak i złych. Będą ukazane zwyczaje i obyczaje panujące w tamtych latach w Wasilkowie. Położyłem na to szczególny nacisk. Warstwa językowa poszerza się. Wchodzą nowe narzędzia pracy w gospodarstwie domowym i nie tylko. Pojawiają się nowe urządzenia techniczne, nowe zawody, a za nimi - nowe pojęcia, nazwy i jakże często „swojskie” nazewnictwo. Nad gwarą wasilkowską pracowałem długo przed przystąpieniem do pisania tomu pierwszego. Jest to bogaty słowniczek, z którego rozważnie korzystam. Każda postać to inna osobowość, mentalność, zachowania i poziom używania gwarowych określeń. Bardzo dużo ludzi ze wsi pracowało w fabryce (Dąbrówki, Studzianki, Nowodworce, Sochonie, Woroszyły) i wnosiło swoje „przywary” gwarowe, charakterystyczne dla ludzi wsi. Ich mowa daleka była od mowy mieszkańców Wasilkowa. Postępowała edukacja, w Wasilkowie działały dwie szkoły i nowe pokolenie zaczęło posługiwać się innym językiem, polszczyzną ogólnopolską. Stopniowo gubiło gwarowe wyrażenia, chociaż ich rodzice w domach porozumiewali się nadal gwarą.
Jeżeli w pierwszym tomie uwypuklone zostało Boże Narodzenie, to w tomie drugim ważne są Święta Wielkanocne. Ukazałem zwyczaje i obyczaje związane z końcówką karnawału, postu, półpościa, Niedzieli Palmowej... Przesilenie zimowo-wiosenne ma swój oddźwięk w praktykach chrześcijańskich. Chociaż nie tylko. To także czas generalnych porządków po zimie i odnawiania mieszkań. To także okres wyciszenia. Święta wielkanocne mają swój niepowtarzalny urok. Ale w owym „wyciszonym” okresie nie ominą nas ciekawe wydarzenia. Każdy z czytelników znajdzie coś ciekawego dla siebie. Tom drugi to okres, gdy zawiązują się nowe przyjaźnie i związki uczuciowe. Czytelnik będzie śledził perypetie miłosne młodych bohaterów.

Odniosłem wrażenie, że w II tomie jest też więcej humoru. Zastanawiam się, czy historia z wyniesieniem wychodka z Dzięciołkową w okolice żydowskiego cmentarza zdarzyła się naprawdę?

Tak było naprawdę. Wiele interesujących zdarzeń miało miejsce w owym okresie. To były ciekawe lata.

Wielu czytelników zauważyło, że znakomicie odzwierciedlił Pan pewien typ ludzkiej mentalności, która na naszych oczach ginie. Jak pan sądzi, czym różnią się ludzie sprzed 50-60 lat od tych współczesnych?

Wydaje mi się, że w tamtych czasach ludzie byli bardziej otwarci na sąsiadów, znajomych i więcej ufali sobie. Były lata, że mieszkań nie zamykało się na klucz. Dopiero potem pojawiły się kłódki, zamki i metalowe antaby. Można zarzucić, że działo się tak dlatego, bo ludzie nie mieli nic i tak naprawdę nie było czego chronić. Prawda, ludzie nie byli zamożni, ale zawsze coś tam było cennego w domu: radio, pieniądze, ubiór itd. A w przypadku gospodarzy: domowe ptactwo, zwierzęta i cały inwentarz gospodarski. I nie do pomyślenia było, aby ktoś mógł to ukraść. Opisywane czasy są okresem, gdzie ludzie częściej spotykali się ze sobą, więcej rozmawiali, żyli bardziej we wspólnocie niż osobno; dziś ludzie zamykają się w czterech ścianach i wyglądają na świat przez ekran komputera. Wiele zmieniło się na plus, ale widzę także negatywne skutki gwałtownego postępu cywilizacyjnego i przemian społecznych. Człowiek najwyraźniej gubi się we współczesnym świecie. Problemy zaczynają przerastać jego siły.

Czy dzisiaj – z perspektywy czasu - zmieniłby Pan coś w I tomie?

Zdecydowanie nie. Choć okres powojenny był bardzo trudny do opisania i zdaję sobie sprawę, że można było zrobić to nieco inaczej, ale wtedy za dużo byłoby krwi i łez. A to nie jest potrzebne. Przed nami wiele zdarzeń i nie należy zatrzymywać się w miejscu. „Poletko...” nie jest dokumentem, ale powieścią.

Pojawiły się głosy czytelników, że za mało miejsca poświęca Pan wasilkowskiej fabryce włókienniczej, słynnej „Emilce...

W drugim tomie poświęciłem może mniej miejsca „Emilce”, kładąc nacisk na przybliżenie osobowości i poczynań proboszcza Rabczyńskiego, obrzędy i zwyczaje wielkanocne, ale taka jest kolej rzeczy. W powieści wszystko postępuje chronologicznie - przyporządkowane do mijających lat, zmian w miasteczku oraz sytuacji polityczno-gospodarczej kraju. Tom drugi kończy się, gdy dyrektorem zostaje inżynier Leszek Bufal. W międzyczasie młode pokolenie dorasta, znajduje zatrudnienie w fabryce. I tutaj będą przeplatać się losy rzutkiego dyrektora i bohaterów powieści.
W tomie trzecim fabryka i jej dyrektor będą wiedli prym. Zamierzam przybliżyć czytelnikowi fabrykę. Praktycznie nie było w Wasilkowie rodziny, z której ktoś nie pracowałby w „Emilce”. Tam pracuje Weronika Holańska, tam będą pracowały jej dzieci, sąsiedzi, znajomi i wiele innych osób. Fabryka będzie ukazana w latach jej wspaniałego rozwoju za dyrektorowania Bufala, a potem dyr. Dąbrowskiego. Będzie budowa nowej przędzalni, unowocześnienie tkalni i w perspektywie - budowa nowej farbiarni. To były wielkie inwestycje. Fabryka to aglomerat zdarzeń, różnych ciekawych postaci i osobowości. Swego czasu „Emilka” była główną żywicielką bardzo wielu rodzin w Wasilkowie, a w szczytowym okresie zatrudniała ponad 2400 osób. Do jej bramy będzie pukało wielu białostoczan i nie tylko. Jeżeli w tomie II ukazałem trud rolnika-gospodarza, to w tomie III ukażę bardzo odpowiedzialną pracę wasilkowskich włókniarzy.
Przybliżę lata jej świetności, gdy tkaniny były eksportowane nie tylko na wschód, ale i zachód. „Emilka” będzie przewijać się nieustannie, poprzez powstanie zakładowej „Solidarności”, aż do upadku nowoczesnej fabryki.

Dziękuję za rozmowę.

Ja także dziękuję i przy okazji bardzo serdecznie pozdrawiam moich Czytelników oraz zapraszam na promocję II tomu podczas Dni Wasilkowa.

Rozmowę z Antonim Hukałowiczem dla „Gazety Wasilkowskiej” przeprowadził Wiesław Dąbrowski.

Źródło: http://www.gazeta.wasilkow.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=479:drugi-tom-qpoletkaq-ju-wkrotce&catid=6:kultura&Itemid=4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz